(jest mało zdjęć, bo nam się nie chciało... :P)
Stwierdziliśmy że nie będziemy się przemęczać, bo i forma nie ta, i dzień krótszy, w związku z tym postanowiliśmy przespacerować się powolutku dobrze znaną trasą na Halę Gąsienicową i Czarny Staw. Zakopane, w porównaniu z tym co dzieje się w wakacje albo w pełni sezonu narciarskiego, prawie że opustoszałe ;) Nawet kierowcy busów mieli problem z zabraniem chętnych. Parę minut po 10 byliśmy w Kuźnicach i powolutku zaczęliśmy wchodzić niebieskim szlakiem, pnącym się pod górę lasem. Powietrze przyjemne, czyste, rześkie...
Pokonując kolejne metry i dysząc ciężko, zaczęłam się zastanawiać - dlaczego? Dlaczego na własne życzenie się męczę, pocę, wspinam po jakichś kamieniach w lesie, skoro na co dzień jestem typowym leniwcem-domatorem, mającym problem z jakąkolwiek regularną aktywnością fizyczną? No i co wymyśliłam? Że w ogólnym bilansie korzyści zdecydowanie przeważają :) Nie ma chyba nic lepszego niż satysfakcja, że weszło się w jakieś piękne miejsce, że patrzy się na wszystko z góry... Że wokół taka cisza, spokój, czyste powietrze, piękna przyroda i odczuwalna taka... potęga natury? Że w końcu wszędzie trąbią, że zmęczenie fizyczne pozwala zapomnieć o psychicznym, tym samym robię coś dobrego dla swojego ciała (i duszy)... Nie jestem na takim etapie, by traktować góry jako wyzwanie. Raczej powoli je odkrywam, a jeśli uda mi się trafić w jakieś upatrzone wcześniej na mapie miejsce - tym lepiej :)
Wracając do wczorajszej wycieczki - aż do Przełęczy Między Kopami nie spotkaliśmy prawie nikogo. Gdzieniegdzie pojawiali się jacyś pojedynczy piechurzy, ale to absolutnie nic w porównaniu ze szczytem sezonu... A czułam się jak w wakacje, bo momentami słońce tak prażyło że można było siedzieć w samej bluzce :)
niesamowite chmury :)
jak widać, słońce nieźle dawało po oczach :)
Przespacerowaliśmy nad Czarny Staw, potem wróciliśmy do schroniska na szarlotkę i ruszyliśmy w drogę powrotną.
droga od Hali Gąsienicowej do Czarnego Stawu
i sam staw
Do Krakowa dotarłam zadziwiająco zmęczona, mam wrażenie że bardziej niż po innych, dłuższych i trudniejszych trasach. Trudno powiedzieć czemu, ale fakt, że do tramwaju dobiec dziś nie mogłam, bo dokuczały zakwasy :) Musiałam powiedzieć górom "pa pa" pewnie aż do przyszłego roku. Może któregoś ładnego zimowego dnia przejedziemy się na jakiś spacer, bo na wyższe partie się nie porywam. Tak czy siak - czuję odrobinę mniejszy niedosyt niż wcześniej!
I jeszcze coś... do budki koło Betlejemki jakiś czas temu przyplątała się kocica... mało tego, kocica ciężarna... Tak więc na turystów zmierzających w stronę schroniska czekał taki oto widok:
Kotki (aż 5) były naprawdę maleńkie, jeszcze nie do końca umiały dobrze chodzić... Wyglądały jednak na zdrowe, ich mama była w pobliżu, a z tego co widzieliśmy, pracownicy Schroniska i Betlejemki wiedzą o ich istnieniu... Oby ktoś się nimi zajął i żeby wyrosły dzielnie!
Jak zwykle świetne zdjęcia! Pogoda Wam dopisała, mam nadzieję, że jeszcze na jesienne Tatry się załapię :(
OdpowiedzUsuńKociaki wyglądają na zdrowe, ale taki stan nie potrwa długo w surowych, górskich warunkach.
Zdjęcia cudne, mogę ukraść na tapetę to z Gąsienicowej (drugie)? :D
OdpowiedzUsuńjeśli Ci pasuje, to jasne :)
UsuńAle trafiliście pogodę :] Mam normalnie ślinotok... Cud, miód i orzeszki!
OdpowiedzUsuń